Byłam kwiatem. Ogromną, zajmującą najmroczniejszą część Kumungu Jungle rośliną, której apetyt wzrastał w miarę jedzenia, tak jak obszerne ciernie i pnącza, z których niemal utworzył się drugi las. Byłam kwiatem. Krwiożerczym, pożerającym wszystko, co stanęło na mojej drodze, a zarazem tak pięknym i delikatnym, że aż dech zapierało w piersi.
Jednak nie od razu byłam na tyle potężna by nadano mi imię, na którego dźwięk włosy stawały dęba, a najwięksi wojownicy drżeli w obawie o własne życie, nawet jeżeli znajdowali się setki kilometrów ode mnie. Byłam zwykłą sadzonką rosnącą w cieniu innych roślin, dopóki nie skapnęła na mnie Łza Bogini – magiczna woda, dzięki której proces mojego kwitnienia zaczął przerastać ten zachodzący u normalnej rośliny. Rosłam w dość dużym tempie przybierając ogromne kształty. Pożerałam wszystkie kwiaty, które stawały na mojej drodze
Przetrwałam setki lat, gdyż proces przekwitania nigdy u mnie nie nastąpił. Stałam się panią całej Jungli zanim jeszcze powstała Demacia. Wszystkie rośliny były mi całkowicie poddane, las był zarówno moim domem jak i ciałem. Bywałam brutalna i okrutna. Owijałam ofiary w swoje pnącza raniąc ich na tyle, że nie byli w stanie się wydostać, ostatecznie wrzucałam je do kielicha, gdzie półprzytomni byli trawieni przez mój kwas, a ja delektowałam się pysznym posiłkiem, który wypełniał każdą moją najmniejszą łodygę.
W swojej zachłanności próbowałam rozwijać się dalej, by przejąć również Plague Jungles wraz z całym Valoranem. Śmiałkowie zgniewani moim pożądaniem, zesłali na mnie męczeństwo. Tworząc Ostrze Derwisza, którego ugodzenie sprawiło, że obumarłam w połowie. Każda część mojego ciała znajdująca się poza Junglą obeschła, a mój kwiat przestał się rozrastać.
Ja, Zyra, Wiedźma Cierni zostałam jednakże obdarowana jeszcze jedną rzeczą.
Kilkanaście lat temu w moim lesie zawitała czarodziejka. Wyczuwałam drzemiącą w niej potęgę jeszcze zanim weszła do mojej Jungli, w której ostatecznie błądziła kilka dni i nocy. Wycieńczona z powodu braku jedzenia i picia, niemal padła pod moje oblicze.
Była Yordlem, a w swoich maleńkich dłoniach trzymała Bluźnierczy Graal Atheny. Przedmiot jeszcze bardziej przeklęty i mroczny niż moje jestestwo i cały las. Wtedy zrozumiałam, że moc, którą wyczuwałam należała do artefaktu karmiącego się siłami witalnymi małej czarodziejki.
Lulu, bo tak miała na imię zdjęła swój duży kapelusz oddając mi tym samym hołd. Czułam przerażenie jakie zawładnęło całym jej ciałem i krew jaka sączyła się z jej drobnego ramienia, kiedy rozglądała się w poszukiwaniu mnie. Otarła swoją brudną twarzyczkę i już otwarła usta, kiedy mój niemal mistyczny głos dotarł do jej spiczastych uszu.
- Co Cię do mnie sprowadza, dziecino.
Pnącza czym prędzej ruszyły w jej stronę odgradzając drogę ucieczki jeżąc się przy tym niczym kot. Pix – motyl, który towarzyszył wróżce wpadł w histerię zaczynając latać wokół jej głowy chcąc przesłać jej nieco swojej energii, której prawdę mówiąc zostało niewiele. Lulu uspokoiła go jednym spojrzeniem, przełknęła głośno ślinę i spojrzała bezpośrednio przed siebie, jakby wyczuwała, że za gęstymi pnączami, pokrytymi cierniami znajduje się moje delikatne, purpurowe ciało. Pnącza zacisnęły się nieco ograniczając jej przestrzeń osobistą jeszcze bardziej. Niespodziewanie czarodziejka padła na kolana.
- Przybywam prosić Cię o pomoc, Wiedźmo Cierni - powiedziała niemal zalewając się łzami. Milczałam usiłując powstrzymać się od zjedzenia jej. - Bandle City zostało zniszczone, a moi pobratymcy odeszli z tego świata. Jestem ostatnią ocalałą, w moich rękach leży nadzieja mojej rasy, a także los całej Runeterry.
- Dlaczego wysłano Cię do mnie? - zadałam pytanie przeczuwając zasadzkę.
- Dawno temu, według starych legend, Morgana, Upadły Anioł stworzyła ten oto kielich, którego chroniła jak oka w głowie. My, małe Yordle, podstępne jak lisy wykradłyśmy go, wtedy jeszcze nie wiedząc, że jest tak potężny – mówiła coraz ciszej. - Okrutna Morgana rozpaczliwie szukając swojej zguby trafiła na trop, który wskazywał nasze miasto. Kilka nocy temu, obudziłam się wyczuwając zagrożenie. I słusznie. Ręka Noxus i jego równie podły brat napadli nasze ziemie, wyrżnęli cały gatunek i spalili wszystko. Z Bandle City zostało tylko pogorzelisko – próbowała powstrzymywać łzy, które napływały do jej maleńkich oczu. - Zanim to się jednak stało, moja mistrzyni, Tristana powierzyła w moje ręce Graal Atheny i rozkazała wyruszać do Kumungu Jungle szukać Ciebie, Pani.
- Dlaczego mnie?
- Bowiem była pewna, że ten artefakt będzie tutaj bezpieczny. Twój las stłumi jego potęgę, a każdy śmiałek chcący go zdobyć zlęknie się wiedząc, że znajduje się u Ciebie – wyjaśniła pochylając głowę. - Wiadomym jest, że Noxus to chodząca zagłada Valoranu, jeżeli zdobędą coś tak silnego i przejmą władzę, wówczas Ty, Wiedźmo Cierni, jako pierwsza znikniesz z historii Runeterry.
- Łżesz! - krzyknęłam zdenerwowana jej bezczelnym powątpiewaniem w moją siłę. - Nikt nie przebije się przez gęsty las moich cierni.
- Wiem Pani. Wszyscy znamy Twoją potęgę. Ale sama już zauważyłaś, że Bluźnierczy Graal Atheny to nie tylko kielich na wino. A jesteś jedyną istotą w całym wszechświecie, której Noxus się lęka.
Wiedziałam, że wróżka mówi prawdę. Czułam to w każdym jej drobnym drgnięciu, oddechu a nawet spojrzeniu. Czułam, że w głębi duszy nie ma złych zamiarów i jedynym czego pragnie to fakt, aby śmierć jej rodu nie poszła na marne. Była u schyłku swojego życia, więc nie mogła mi zrobić krzywdy. W gruncie rzeczy miała rację. Nad Valoranem wisiało widmo śmierci, a ja byłam jedyną, która mogła je powstrzymać.
Pnącza, które praktycznie ją otulały wycofały się, a gęsty las cierni, chroniący mnie rozstąpił się formując wysoki mur po obu stronach czarodziejki i zamykając się tuż za plecami. Jej oczom ukazał się ogromny, purpurowy kwiat będący moją centralną częścią ciała – sercem.
- Podejdź – rozkazałam.
Motyli przyjaciel Yordlki ponownie wpadł w histerię próbując zatrzymać ją nieefektywnym ciągnięciem za pozlepiane od brudu, lekko kręcone, fioletowe włosy. Wróżka jednak ignorowała jego egoistyczne zachowanie zapewne zakładając, że umrze. Rozsądne, poświęcić jedno życie w obronie całego kraju.
Kiedy pokonała – jak dla niej dość długą drogę i stanęła przed moim purpurowym kielichem, ja po raz pierwszy pozwoliłam umrzeć komuś godnie, nie skazując na męki. Moje pnącza przebiły jej klatkę piersiową godząc serce. Kapelusz wraz z przeklętym przedmiotem spadły na ziemię, a ja zajęłam się konsumpcją ciała, które karmiło mnie niesamowitą, magiczną energią. Czułam, że przybrałam na sile i dopiero teraz byłam gotowa stanąć twarzą w twarz z Graalem. Przede mną ponownie uformował się ciernisty las, a ślad po Wróżkowej Czarodziejce zniknął.
„Kto Sięga po kwiat, winien uważać na ciernie”.
***
Druga część o tajemniczym Graalu za nami. Tym razem z perspektywy drugiej strony. Mam nadzieję, ze było to w miarę czytelne i interesujące.
Shi słońce, teraz Twoja kolej.
Ponadto drogi czytelniku, jeżeli już tu jesteś, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza. Jest to dla nas ważne, bo dobrze znać czyjąś opinię o tym, czy to, co tworzymy, w ogóle ktoś odbiera prawidłowo, a nóż znajdą się jakieś pytania, które zechcielibyście nam zadać? Z przyjemnością któraś z nas odpowie.
Dodatkowo w zakładce League Of Draven można zareklamować swojego bloga (jeżeli posiadasz, rzecz jasna), aby nie narobić zbędnego spamu pod samymi postami.
Pozdrawiam Nagi S.